Piwo, ale jednak wino oraz Rusek, ale jednak Amerykanin.
Dr Brew z mocą przecinaka wbił się w polską scenę kraftową. Imponująca liczba 16 piw w rok od założenia browaru kontraktowego, bliska współpraca z pubem i piwnymi blogerami, eventy w stylu wyjazdów narciarskich, wreszcie drugie (!!) miejsce wśród nowych browarów według portalu RateBeer. Robi wrażenie. Z drugiej strony narzekania konsumentów, że piwa na jedno kopyto, spora mętność piw oraz ilości chmielu przykrywające wszystko inne (również wady).
Wszystko to miało się odmienić za sprawą dwóch nowości, które doktorzy zapowiedzieli jakiś czas temu. Odchodząc na chwilę (wierzę, że nie za długą) od swojego sztandarowego stylu (czyli IPA) zaproponowali RIS-a oraz Barley Wine. Style nieszablonowe, ciekawe oraz wymagające. I dla piwowarów, którzy muszą na nieco dłużej zablokować tanki fermentacyjno-leżakowe (a mogliby w tym czasie skrobnąć kilka nowych warek) i konsumentów, których języki poharatane przez amerykański chmiel aplikowany tak szczodrze przez doktorski duet miały zaznać wreszcie słodyczy.
RIS i Barley Wine (bo jakże inaczej miały nazywać się te piwa) to dwa mocarze, 24% ekstraktu, ponad 10% alkoholu. Na pierwszy rzut poszedł
Barley Wine
Z butli dobiegł przyjemny, głęboki, intensywny aromat owocowy. Brzoskwinie, morele, śliwka (?). Mocarnie i słodko. Gdzieś w tle delikatny aromat miodowy, ale to raczej nie utlenienie.
Piana zbita i gęsta, o konsystencji chmur z północnej Teneryfy, szybko opadła i ładnie brudzi szkło.
W smaku – przede wszystkim dobry balans. Magda krzyczy “gorzko” i ma rację, ja mówię “słodko” i też mam rację. Idealna z nas para 😉 Piwo jest bardzo dobrze poukładane, przy takiej mocy ekstraktu i alkoholu dość łatwo było wpaść w rozpuszczalnikową pułapkę, ale doktorzy bardzo dobrze się obronili. Alkohol jest zdradziecko ukryty, a przy okazji przyjemnie grzeje.
Zostało tu sporo ciała, Barley Wine jest treściwe i nieco lepkie, ładnie klei się do jamy ustnej. Goryczka jest wysoka, ale krótka i przyjemna. W smaku dominują wspomniane już wcześniej brzoskwinie, pod koniec pojawia się delikatna nuta herbaciana.
Czapki z głów – doktorzy wg mnie udowadnili, że potrafią zrobić piwo o solidnej podbudowie słodowej, w którym nie wystarczy podejście “sypnijmy chmielu i jakoś to będzie”. Małą buteleczką rzadko spotykanego w Polsce stylu pozostawili mnie podjaranego oczekiwaniem na następną degustację. A jedynym i głównym jej punktem był
RIS, czyli Russian Imperial Stout
Ma być czarno, gęsto i kawowo. Ma być czkolada, praliny i alkohol. I na koniec ma być goryczka, ale taka lekko kontrująca, bo w końcu to nie ona gra tu główną rolę, right?
Po otwarciu tego alianckiego (bo Russian na etykiecie a American chmiele w składzie) wyrobu nogi się pode mną ugięły. Zapach piękny – kawa i praliny. Nos przyssał się do butelki i nie chciał puścić, w końcu odkleił się z głośnym “FLOP!”. Aromat wspierany dzielnie przez nutę alkoholową od razu poprawił mi humor. Nalewam.
Czarne, nieprzejrzyste, widać że słabo wysycone. Na wierzchu powstała piana, którą da się pokroić i za którą dam się pokroić. Beżowa, bardzo drobnopęcherzykowa, beton.
Przy pierwszym łyku następuje zonk! Gdzie jest treść, gdzie pełnia? Ten RIS, którego wymarzyłem sobie jak olej silnikowy przypomina bardziej.. lekki dry stout. Jest gładkie, słabo wysycone, ale gdybym miał sugerować narzędzie do skonsumowania tego piwa, to byłaby to słomka. A powinny to być nóż i widelec. Pierwszy zawód.
Po drugie – od pierwszego łyka doktorzy przypominają nam o swoich miłostkach i upodobaniach. Jak na Ruska, to za dużo tu Ameryki. Goryczka jest solidna, co prawda szlachetna i niezalegająca, ale przykrywa całą resztę. Chciałbym się dowiedzieć co jeszcze siedzi w tym piwie, ale chmiele od razu wchodzą z buta i na tym koniec.
Wypiłem RISa bez zbędnego ociągania się – to nie jest złe piwo, RISem bym go jednak nie nazwał. Mam jeszcze jedną butelkę, którą zapodzieję gdzieś w piwnicy na pół roku albo dłużej. Chmiele ulecą, całość się szlachetnie (mam nadzieję) utleni, wyjdzie na wierzch podbudowa słodowa, nuty likierowe, etc. etc. RIS w końcu będzie RISem.
Podsumowując, jest słodko-gorzko (dosłownie). RIS pozostawił mnie z niedosytem, Barley Wine wykleił i rozkleił. Doktorom życzę, żeby spokojnie się rozwijali, a na kolejnych IPAch zarobili tyle kasy, żeby starczyło na rok eksperymentów z samymi słodami. Nabierzcie wreszcie trochę ciałka!
omnomnom kcem! gdzie gdzie kupić?